"Pomalowane na granatowo paznokcie stukają rytmicznie w klawiaturę laptopa, niepierwszej już młodości, jak by tylko od tego miało zależeć moje dobre samopoczucie. Dziwna muzyka, jaką tworzę ucichła na parę sekund, pozwalając smyczkom na nowo przejąć kontrolę. Unforgiven – spoglądam w niebo. Szare, bezbarwne i dołujące. Kot szybko przemknął, jakby w obawie, że coś go ściga, a ja... Łyk herbaty, westchnienie i obłoczek ciepłej, herbacianej pary z ust.
Mówią na mnie George."
To tak bardziej poetycko. Wróćmy do faktu, że jestem chora. No, to już wiemy, ale ja mówię o chorobie fizycznej, jednej z tych najbardziej męczących - przeziębienie. O, zaczyna padać, jakby znani i nieznani Bogowie chcieli mnie dobić, jedynie miast użyć pięknej mizerykordii, posługując się pogodą. Co tam dalej... Ach, wakacje zmieniły mnie doszczętnie. Nie dość, że moje włosie z koloru ciemnego blondu przybrały barwę wiewiórki wykąpanej w wybielaczu, to jeszcze moje nastawienie do świata (a precyzując do ludzi) uległo zmianie przerażającej w skutkach. Amen, zostałam socjopatą, nienawidzącym 9/10 procent ludzkości z mojego otoczenia. Tak notabene, leje coraz bardziej. Co tam dalej... Ach tak. Mam ochotę wywalić całą moją twórczość za okno z krzykiem. Stanowczy brak wiary w samą siebie i umiejętności plastyczne. Plastyczne i nie tylko. A co ze szkołą? Nawet mi się pisać o tym nie chce...